poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Miniaturka XXI

~1 miejsce by julka001  "Nie opuszczaj mnie" ~

http://bruno-mojeszczescie.blogspot.com/



~ Nie opuszczaj mnie~
Życie. Czy to proste słowo? Nad tym pytaniem powinniśmy się zastanowić. Dla jednych budzenie się co dnia jest czymś zwykłym, ale dla innych niezwykłym darem od Boga.

Drobna i szczupła szatynka o kręconych włosach w stylu ombre energicznym krokiem przemierzała uliczki parku. W jej brązowych jak tabliczka czekolady oczach  można było dostrzec słone łzy. W pewnym momencie zachwiała się lekko i nie zważając na napis "ŚWIEŻO MALOWANE" usiadła na białej ławce zakrywając twarz dłońmi. Krople wody spływały po jej bladych policzkach, a ciało przeszywały dreszcze z każdym powiewem chłodnego wiatru.
     - Przeziębisz się - powiedział ktoś tuż obok niej i poczuła ciepły materiał na ramionach. Niepewnie podniosła czerwone od płaczu oczy i ujrzała wysokiego szatyna o zielonym spojrzeniu. Cała jej uwaga skupiła się na białym fartuchu, który miał na sobie.
     - Wiesz, że nie możesz uciekać w trakcie badań, prawda? - zapytał i kucnął naprzeciw brązowookiej.
     - Tak, ale... - zaczęła lecz emocje, które w sobie tłumiła znów wygrały.
     - Jestem Leon, a ty z tego, co mówił mi dr Smith Violetta, tak? - próbował podtrzymać rozmowę, ale ona tylko kiwnęła twierdząco głową.
     - Powinnaś wrócić do szpitala - rzekł w końcu chłopak.
     - Ja nie chcę tam wracać - szepnęła i z bólem popatrzyła na Leona.
     - Posłuchaj, nie wiem, co ci jest, ale postaram się pomóc.
     - Jestem w ciąży - rzuciła szybko dziewczyna i opuściła wzrok.
     - To dlaczego płaczesz? Na pewno mąż będzie szczęśliwy.
     - Ja nie mam męża, ani nawet chłopaka. Jestem sama - wyszeptała, a w jej głosie dało się słyszeć przygnębienie.
     - To nic strasznego. Wiele matek samotnie wychowuje dzieci. Chodź - podał jej rękę i pomógł wstać. Szatynka zachwiała się lekko, ale brunet podtrzymał ją w talii.
     - W porządku? Źle wyglądasz - zapytał w końcu.
     - Tak - odparła, ale po chwili przystanęła i bezwładnie upadła na ziemię. Leon szybko wziął ją na ręce i zaniósł do szpitala z nadzieją, że nie stało się nic poważnego.

     - Nie mówił pan, że ona ma białaczkę!- prawie krzyczał rozgorączkowany Leon. Wciąż nie docierały do niego słowa wypowiedziane przed chwilą przez dr Smith'a.
     - Nie byłem pewny, ale wierz mi lepiej dla niej, że dowiedziała się teraz. Im później tym mniejsze szanse - odpowiedział nieco ciszej lekarz, ale widać było, że nie chciał przekazywać dziewczynie tej wiadomości.
     - I co teraz? Ona jest w ciąży - powiedział szatyn i wyczekująco spojrzał na siwego mężczyznę.
     - Dam jej wybór. Albo ona albo... - zawahał się. - Albo dziecko - dokończył z trudem.
     - A co jeśli...? - zaczął chłopak, ale nie był w stanie dokończyć.
     - Nic nie poradzę.
     - I da jej pan tak po prostu umrzeć? – zapytał wściekły Leon, a jego twarz poczerwieniała.
     - Nie mogę kazać pacjentowi wybrać, muszę mieć zgodę na leczenie – powiedział karcącym tonem dr Smith i po chwili dodał:
     - Masz ją wspierać, rozumiesz? Jak dotąd tylko tobie zaufała. Jeśli będzie taka możliwość zabierz ją do siebie, bo nie chcę by przebywała w szpitalu zbyt długo, jasne?
     - Tak jest – rzucił od niechcenia i wyszedł trzaskając drzwiami od gabinetu. Oparł się o szybę, za którą leżała Violetta. Spojrzał na bladą twarz szatynki i pomyślał o słowach dr Smith’a: „albo ona, albo dziecko”, które brzmiały jak wyrok sądu. Dopiero co ją zyskał, a już miał stracić.
W sali jego towarzyszka poruszyła się i lekko uchyliła powieki. Chłopak natychmiast tam wparował nie zważając na konsekwencje. Spotkał się z morderczym wzrokiem pielęgniarki, która po wysłuchaniu całej historii niechętnie dopuściła go do pacjentki. Brunet usiadł na krześle i delikatnie pogładził rozrzucone  na poduszce loki Violi. Szatynka uchyliła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
     - Cii… spokojnie – wyszeptał Leon. – Jak tylko mi pozwolą zabiorę cię do mnie, ale teraz… - nie dokończył, bo do sali wszedł doktor.
     - Widzę, że już lepiej – powiedział dziarsko, ale nikt z obecnych nie podzielał jego entuzjazmu.
     - Mam niestety złe wieści – zaczął, ale głos uwiązł mu w gardle. – Ma pani białaczkę – dokończył przygnębiony.
     - Co to oznacza? – zapytała dziewczyna słabym, przerażonym głosem.
     - Musi pani wybrać. Biorąc pod uwagę dobro pani i dziecka mam dwa warianty. Albo usuniemy ciążę i zaczniemy leczenie… - umilkł by dać jej to przemyśleć. Viola najwyraźniej nie chciała nawet o tym słyszeć, bo od razu zaprzeczyła.
     - Możemy też nie podawać chemii i utrzymać ciążę, ale wtedy pani nie będzie miała szans.
     - J-jak to? – wydukała, a do oczu napłynęły jej łzy. Leon siedział w tym samym miejscu, co na początku i był na siebie wściekły za to, że nie może nic zrobić.
     - Bez leczenia dziecko będzie żyło, ale pani…
     - Wystarczy! – nie wytrzymał brunet, a dr Smith natychmiast wyszedł.
     - Jutro cię wypiszą i zabiorę cię do mnie.
     - Leon, ale…
     - Żadnych „ale”. Rozkaz szefa. Nie opuszczę cię teraz – powiedział, choć wiedział, że i tak w końcu będzie musiał się z nią pożegnać.

     - Tu jest twój pokój – powiedział Leon prowadząc zmęczoną dziewczynę do przestronnego pomieszczenia z czerwonymi ścianami i dużym miękkim łóżkiem.
     - Dziękuję, ale wolałabym wrócić do siebie i się nie narzucać – odpowiedziała i spojrzała w zielone oczy chłopaka.
     - Wiesz, że nie możesz być teraz sama.
     - Na miłość boską! – krzyknęła. – Znamy się zaledwie kilka dni, niczego o mnie nie wiesz i chcesz ze mną zamieszkać?
Chłopak milczał jak zaklęty i tylko wpatrywał się we wściekłą twarz swojej rozmówczyni.
     - Nic nie powiesz? – zapytała
     - Masz rację, ale łączy nas coś więcej niż sądzisz. – Szatynka przygryzła nerwowo wargę. Spuściła wzrok i powiedziała:
     - Nie potrzebuję litości.
     - A kto mówił o… - nie dokończył, bo dziewczyna z płaczem wybiegła z domu. Leon natychmiast ruszył za nią i jak tylko ją dogonił powiedział:
     - Nie lituję się nad tobą.
     - Jakoś ci nie wierzę – rzuciła i już miała odejść, ale brunet złapał ją za nadgarstki i z łatwością przyciągnął do siebie. Dziewczyna wtuliła się w jego tors i wyszeptała:
     - Co teraz ze mną będzie?
     - Musisz wybrać – powiedział Leon i pogładził jej kasztanowe loki.
     - Ale ja…
     - Spokojnie, chodźmy, bo robi się ciemno.
     - Tak, ale…
     - Pogadamy w domu.
Brunet objął ramieniem swoją towarzyszkę i ruszyli w stronę domu. Gdy weszli do środka Leon zapytał:
     - W porządku? Dobrze się czujesz?
Na co ona kiwnęła głową. Chłopak zniknął w kuchni lecz po chwili wrócił z dwoma kubkami herbaty. Usiadł obok Violi, która z ciekawością obserwowała wnętrze.
     - Porozmawiasz ze mną? – zaczął.
     - Jestem zmęczona, nie masz nic przeciwko, że już pójdę?
     - Ucieczka nie jest wyjściem, ale dobrze, chodź pokażę ci łazienkę.
Chłopak wstał i zaprowadził szatynkę do pomieszczenia wyłożonego czarno-białymi kafelkami. Nie chciał zostawiać jej samej, ale nie chciał też być nadopiekuńczy.
     - Jakbyś czegoś potrzebowała to jestem obok – dodał tylko i zniknął za drzwiami swojego pokoju. Przez około czterdzieści minut wpatrywał się bezczynnie w ścianę. Postanowił, że pójdzie się wykąpać, ale łazienka nadal była zamknięta.
     - Violu, jak długo jeszcze? – zapytał i nasłuchiwał odpowiedzi. Nic.
     - Violetta! – krzyknął i uderzył pięścią w drzwi.
     - Cholera! – pobiegł do kuchni po nóż i otworzył zamek. To co ujrzał było dla niego szokiem. Na podłodze leżała szatynka w kałuży krwi. Była nieprzytomna, ale oddychała.
     - Co ty zrobiłaś? – zapytał cicho i natychmiast zadzwonił po karetkę. Usiadł na ziemi i położył sobie drobne ciało Violi na kolanach. Pogotowie przyjechało bardzo szybko. Dr Smith nie był zachwycony stanem swojej podopiecznej.
     - Pocięła się, gdy zostawiłem ją samą – powiedział smutny Leon.
     - To nie twoja wina, ale musisz mieć ją cały czas na oku. To zrozumiałe, że jest załamana.
     - Co teraz?
     - Nic, wszystko dobrze. Potrzebuje snu i spokoju oraz stałej opieki.
     - Tak jest! – powiedział chłopak.
     - Tym razem zdążyłeś, ale jeszcze jedna taka akcja i ją stracimy jasne?
     - Oczywiście.
     - Porozmawiaj z nią i przekonaj do właściwego dla niej wyboru. Dobranoc.
Leon zamknął drzwi na klucz i poszedł do pokoju Violi. Zauważył, że dziewczyna nie śpi tylko płacze w poduszkę.
     - Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała słabym głosem.
     - Jak możesz w ogóle o to pytać? To ja powinienem to powiedzieć, dlaczego to do cholery zrobiłaś? – podniósł głos, ale starał się nie krzyczeć.
     - A jak myślisz? Mam dość, chcę zniknąć i nie ranić siebie ani innych.
     - Nie mów tak. Ufasz mi? – zapytał i usiadł na łóżku.
     - Myślę, że tak – wydukała, a on bez słowa przytulił ją do siebie i tak zasnęli. Violetta poczuła się bezpiecznie, a Leon starał się, by to uczucie nie zniknęło.

Mijały kolejne tygodnie. Violetta i Leon coraz lepiej się dogadywali, ale decyzja wciąż nie została podjęta, a przynajmniej tak myślał chłopak. Dziewczyna jednak przez cały czas była pewna swojego wyboru. Wiedziała, że to co postanowiła było słuszne, ale niestety wiedziała też, że musi powiedzieć to lekarzowi, a co najgorsze Leonowi.

Siedziała w poczekalni i patrzyła na tablicę wypełnioną informacjami o ciąży, dzieciach i rodzinie. W jej czekoladowych oczach pojawiły się łzy, gdy ujrzała radosnego maluszka na rękach u swojej mamy, który z zaciekawieniem się w nią wpatrywał.
     - Przepraszam, mogłaby pani go przez chwilę popilnować, dosłownie minutę. – zapytała kobieta o ciemnych włosach i miłym błękitnym spojrzeniu.
     - Tak – odrzekła szatynka i wzięła na ręce kilku miesięcznego chłopca. Maluch był tak śliczny i kochany, że Violetta rozpłakała się już na dobre. Gdy tylko wróciła mama dziecka pospiesznie oddała go w jej ramiona ukrywając słone krople, które spływały po jej twarzy.
     - Pani Castillo, zapraszam – odezwała się młoda pielęgniarka o blond włosach spiętych w wysoki kok. Violetta weszła do niewielkiego pomieszczenia z białymi ścianami wypełnionymi mnóstwem dyplomów.
     - Usiądź – powiedział młody doktor i wskazał na krzesło przy biurku. Szatynka niepewnie wykonała polecenie, a lekarz widząc lęk na jej twarzy dodał:
     - Spokojnie, to tylko kontrola. Jestem Will i poprowadzę twoją ciążę.
     - Ale… - zaczęła lecz doktor jej przerwał:
     - Wiem o białaczce, Verdas mi powiedział i chcę, żebyś dziś wybrała.
     - Rozumiem – wyszeptała.
     - Zanim jednak powiesz mi, co zdecydowałaś oglądniemy maluszka, dobrze? Połóż się i podciąg koszulkę – rzekł i podszedł do sprzętu wykonującego USG. Posmarował główkę czujnika żelem i przyłożył do ciała Violi.
     - Może być zimne – dodał. – Zobacz, tu jest główka, a tu serduszko. Chcesz znać płeć?
     - Ja, ja nie wiem – powiedziała, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
     - W porządku? Może nie powinienem ci tego pokazywać, ale uznałem, że chcesz zanim…
     - Nie usunę ciąży, nie zabiję własnego dziecka. Ja i tak umrę, bo jestem chora, a ono będzie żyło – odezwała się nagle coraz bardziej płacząc.
     - Jesteś pewna, że chcesz tak postąpić? Zostawisz je? Bez matki, ojca? Masz przed sobą całe życie, zastanów się.
     - Podjęłam decyzję. Mogłabym już iść? – wydukała odwracając wzrok od ekranu, na którym wciąż biło serduszko jej nienarodzonego dziecka.
     - Poczekaj, Leon dzwonił i powiedział, że po ciebie przyjedzie – rzekł Will i dał Violi znak, że może już wstać. – A poza tym nie wypuszczę cię stąd w takim stanie. Chcesz coś do picia?
     - Herbatę, jeśli to nie problem.
     - Już się robi – powiedział lekarz i po chwili wrócił z kubkiem pysznego napoju z sokiem malinowym. Will przyjął pacjentkę z dzieckiem, która spotkała się z szatynką w poczekalni, a za około pół godziny zjawił się Leon.
     - Hej, przepraszam, ale były korki – przywitał się i spojrzał na dziewczynę po czym podszedł do niej i zapytał:
     - Wszystko dobrze? Źle wyglądasz.
     - Leon, ja… - zaczęła cicho.
     - Powinniśmy porozmawiać – odezwał się nagle Will, a Violetta wyszła z pokoju zostawiając ich samych. Usiadła na krześle i ukryła twarz w dłoniach. Po chwili dobiegły ją urywki rozmowy:
     -… Przekonaj ją Leon, ona nie wie, co robi, jest w szoku.
     - Jasne, postaram się, ale lepiej już pójdę.
     - Leon… nie skrzywdź jej tak jak Lary, ok?
Violetta nie wytrzymała i gdy tylko brunet nacisnął klamkę ona natychmiast ruszyła po schodach w dół.
     - Dlaczego?! – krzyknął chłopak na całe gardło i pobiegł za nią. Dogonił szatynkę przed szpitalem. Przystanęła, bo gorzej się poczuła.
     - Chodź, porozmawiamy w aucie.
     - Nie dotykaj mnie! – krzyknęła. – Nie potrzebuję litości, mówiłam już! Co, jestem kolejną głupią dziewczyną, która wpadła ci w oko? Zakocham się, a ty mnie zostawisz?! Tak jak tę Larę? – płakała. Leon przyciągnął ją do siebie i zamknął w silnych ramionach. Szatynka wyrywała się, ale niestety nic to nie dało.
     - Puść mnie – wychrypiała, ale w końcu wtuliła się w bruneta i zaszlochała:
     - Nie chcę już cierpieć.
     - Obiecuję, że nie będziesz – powiedział patrząc jej w oczy. – Ale nie możesz postąpić tak jak zdecydowałaś. Nie chcę cię stracić, tak jak Larę.
     - Co się z nią stało? – zapytała cicho i spojrzała w zielone oczy Leona.
     - To było dwa lata temu – zaczął. – Byliśmy na imprezie w klubie. Wypiłem za dużo i nie do końca pamiętam, co robiłem. Wiem tylko, że Lara zobaczyła mnie z jakąś inną i bez zastanowienia wsiadła z pijanym kolesiem do wozu. Mieli wypadek. Chłopak przeżył, a Lara… - westchnął, a Viola tylko mocno go przytuliła.
     - Przepraszam – szepnęła.
     - W porządku. Dlatego tak mi na tobie zależy. Nie robię tego dla dr Smith’a.
     - Nie zmienię decyzji.
     - Ale…
     - Nie mogę Leon i proszę, byś to uszanował.
     - Violu, ja…
     - Kocham cię – wyszeptała, a on przybliżył się do niej i delikatnie pocałował.

Minęło kilka miesięcy. Violetta słabła w oczach, ale klamka zapadła i Leon dopiero teraz pojął jak bardzo ją kocha i jak mu na niej zależy. Pod koniec lutego szatynka urodziła śliczną dziewczynkę i trzymając ją w ramionach uświadomiła sobie jakie ma szczęście.

Leon stał nad marmurowym grobem trzymając za rączkę 3-letnią dziewczynkę z kręconymi włoskami i jasną karnacją.
     - Tato? – zapytała
     - Tak?
     - Czy kiedyś poznam mamę? – chłopak podniósł ją do góry i odpowiedział:
     - Twoja mama śpiewa teraz z aniołami i codziennie jest przy tobie.
     - Przecież jej nie widzę – odrzekła zdziwiona.
     - Skarbie, żeby w coś uwierzyć nie musisz tego widzieć.
     - Czy ona mnie kocha?
     - Oczywiście – odparł z trudem. Nigdy nie powiedział małej Juliet prawdy. Sądził, że jest na to jeszcze za wcześnie, ale czuł w głębi serca, że w końcu będzie musiał to zrobić. Tylko on wiedział, że oddała za nią życie i kochała ją aż za bardzo. Nadal nie rozumiał dlaczego to zrobiła, ale tuląc do siebie kruche ciałko dziewczynki zaczynał sobie uświadamiać.
     - Tato? A my zawsze będziemy razem? – spytała i spojrzała na niego czekoladowymi oczkami, dokładnie tak samo jak Viola w chwili, gdy na zawsze się z nią żegnał.
     - Nigdy cię nie zostawię Juliet. Kocham cię.
     - Ja ciebie też. Pójdziemy na lody?
     - Jasne, wszystko dla mojej księżniczki.
Juliet tak bardzo przypominała Violettę. Te same włosy, usta, postura i ten sam śliczny uśmiech nawet wtedy, gdy było źle. Chciałby teraz móc ją pocałować, przytulić, cieszyć się szczęściem posiadania tak wspaniałego dziecka. Tak bardzo tęsknił. Bez niej nie byłoby Juliet, ale bez dziewczynki ona stałaby teraz u jego boku. Obie były mu potrzebne lecz nie mógł cofnąć czasu. Życie za życie. Czuł, że nie spotkał wtedy szatynki przypadkiem. To los chciał, by tak się stało. Przez największe szczęście doznał największego cierpienia. Pomimo, że zarówno on jak i jego bliscy kochali Juliet brakowało jej matki. Zastanawiał się nad ty, kto doradzi dziewczynce w sprawach, o których on nie miał pojęcia. Czy poradzi sobie z wychowaniem córki, gdy ta będzie nastolatką? Miał jeszcze Angie, ciotkę Violetty, która pomimo iż mieszkała w Paryżu starała się mu pomagać.
     - Dziękuję Violu – wyszeptał, a po policzku spłynęła mu pojedyncza łza.
     - Tato, no chodź! – ponaglała go Juliet i choć Violetta nie była jego żoną, a dziewczynka córką tylko w papierach to kochał je najmocniej na świecie.

Życie. To jednak nie jest takie proste. Dlatego warto zadać sobie pytanie: oddałbyś je dla kogoś innego? Czy jest zbyt cenne? Czy miałbyś odwagę?

5 komentarzy:

  1. Piękny OS aż się popłakałam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ma ktoś chusteczkę???
    To było piękne......
    Teraz siedzę i ryczę jak bóbr....

    OdpowiedzUsuń
  3. nie dziwię się że 1 miejsce ... mój nie miał z tym szans ;p Popłakałam się i nadal ryczę, pięknę ! Dziewczyna ma talent! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za uznanie. Jakby ktoś chciał OS o czymkolwiek to pisać szczygielek2@onet.pl
    julka001

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowny OS
    Gratuluję tego 1-szego miejsca :)
    Dobra, płaczę.... Macie chusteczkę? Pożyczcie!
    violletta-fanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń